Sunday, April 05, 2015

Czas okołoświąteczny

W zeszłą sobotę pojechaliśmy z Richardem o 6:30 rano do St. Ambroix na wielki targ staroci. Były to faktycznie starocie czyli jakieś mocno sfatygowane sprzęty powyciągane ze zmurszałych strychów walących się domów, zapewne. Nie były to w każdym razie antyki którymi Richard jest zainteresowany i ja też nic tam dla siebie nie znalazłam. Za to miasteczko, które odwiedziłam już dwa lata temu, jest dla mnie ciekawym obiektem do ponownego zwiedzenia bo wygląda jakby zatrzymało się w czasie lat, powiedzmy, 50-tych. Jest takie kompletnie nieturystyczne. Bar do którego weszliśmy na kawę był odjechany, muszę użyć tego słowa. Sufit spowity udrapowanym prześcieradłem, pełno jakichś zakamarków na jeden stolik, parawanów, wazonów z suchymi kwiatami. Miasteczko jest bardzo żywe ale z drugiej strony panuje tam taka swoista degrengolada. Interesujące są takie miasta w których człowiek raczej nie chciałby mieszkać ale docenia ich "swoistość". Uzes jest miasteczkiem wypasionym i komfortowym bo ściąga do siebie ludzi z całego świata, przyzwyczajonych do dużej różnorodności i luksusów, a zatem oferta jest tam bardzo bogata i dla turystów i dla tubylców. St. Ambroix to górskie miasteczko do którego zjeżdżają ludzie z okolicznych wsi, które nadal są prawdziwymi wsiami i w których ludzie rzeczywiście mieszkają cały rok. Dla nich wystrój lokalu nie jest szczególnie istotny - ważne jest to żeby było miejsce do spotkań. Kawa może być podana w wyszczerbionym kubku i nikt nie zgłosi pretensji. Fajne są takie bezpretensjonalne miasteczka. Aczkolwiek luksusy i ładne kompletne filiżanki też lubię. Po targu w St. Ambroix pojechaliśmy do Sommieres a stamtąd sama już pojechałam z psami na plażę l'Espiguette. Jest to fantastyczna szeroka i długa plaża z latarnią morską i wydmami. Leży na terenie parku narodowego Camargue tworzącego deltę Rodanu. Jeździłam tam zimą i wiały wtedy straszne wiatry. Teraz nie wieje ale są za to roje muszek, które atakują, gryzą, wchodzą do nosa, oczu, uszu. Okropne. Nad samą wodą jest ok bo zawsze wieje lekki wiaterek ale zaraz za wydmami napadają na człowieka i psa te wampiry. Do plaży musieliśmy dojść 2 km bo remontują drogę dojazdową i biegliśmy truchtem żeby się od tych stworzeń uwolnić. Pamiętam że w jakimś przewodniku przeczytałam że jakkolwiek Camargue to ciekawy rejon (zwłaszcza dla obserwatorów ptaków bo jest ich tu pełno, również flamingów) to nie nadaje się do zwiedzania bo jesienią i zimą wieje silny wiatr, a wiosną i latem atakują meszki. I jest tak w istocie! Sprawdziłam na własnej skórze.

Święta Wielkanocne we Francji to czas na wyjście z domu i wybranie się na liczne festyny organizowane przez merostwa i niezależne grupy. Na jutro i pojutrze zorganizowano dużo imprez z których mogą korzystać dorośli i dzieci. Dla dzieci jest szukanie jajek ukrytych wcześniej przez dorosłych. Potem są pikniki, gra w bule dla seniorów, poczęstunki wszelkich dań i napojów. Odbywają się też znowu targi staroci i przeróżnego rzemiosła. W poniedziałek jedziemy z Richardem (o 5:30 rano, mamma mia) na targ do Blauzac, a potem do Uzes na festyn garncarzy i florystów. Wszystko dzieje się na powietrzu i widać że ludzie lubią przebywać razem wśród rodzin, znajomych i nieznajomych. Wystawiający swoje towary to pasjonaci którzy utrzymują się ze swoich produktów i swojego rzemiosła, ale widać że cieszy ich ta działalność i naprawdę mają frajdę z rozmów z klientami i bezpośredniego z nimi kontaktu. Było to widać dzisiaj na targu w Uzes. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam w Uzes tylu ludzi. Sezon turystyczny już się zaczął. Drogami zaczęły jeździć kampery, sznurkami. Na wjeździe do Uzes był korek! I to nie złożony ze stada owiec, co się zdarza, tylko z samochodów. Narzekałam na ciszę, a tu teraz taki zgiełk. No ale w naszej małej wioseczce go nie będzie bo nic oprócz domów, pół i lasów tutaj nie ma. Jest podobno jedna knajpa w której głównie przesiadują myśliwi po polowaniu ale jeszcze jej nie znalazłam. Może to jakiś prywatny klub dla wtajemniczonych i otwierają na hasło?

Wczoraj byłam w Arles, mieście w którym znakomicie zachowały się budowle rzymskie takie jak amfiteatr, arena oraz łuk tryumfalny. Od 3-6 kwietnia odbywa się tam Feria czyli walki byków w tejże arenie. Podobno walka jest do pierwszej krwi a potem... przylatuje helikopter i zabiera poszkodowanego, byka lub torreadora, do najbliższego szpitala. No, tak dobrze to na pewno nie ma. Nie wiem jak to dokładnie jest z tymi bykami i nie dopytuję się żeby się nie denerwować. Pojechałam tam rano żeby pochodzić po mieście (walki odbywają się po południu) bo oprócz wydarzeń na arenie zorganizowano inne atrakcje i miasto również mocno ożyło w tym czasie. Z Arles jest żabi skok do St. Maries de la Mer więc pojechaliśmy na plaże ale tu znów wygoniły nas komary tym razem więc nie zabawiliśmy długo. Było duszno i gorąco (to też Camargue czyli teren zalewowy na którym czerpie się sól morską albo sadzi ryż), ludzie siedzieli w kostiumach kąpielowych na plaży (musieli być czymś spryskani, spryciarze). Jak już wróciliśmy na nasze plateau, w nasze góry, zrobiło się świeżo i rześko. Odetchnęliśmy z ulgą. Powietrze mamy tutaj cudowne, pachnące żywicą pinii. I rzeczywiście niebo jest tutaj niezwykłe. Gdybym miała talent malarski, zajęłabym się malowaniem nieba i chmur. Formacje chmur i kolory przy wschodzie i szczególnie zachodzie są zdumiewające. Ponieważ codziennie chodzimy na długie spacery o wschodzie i zachodzie słońca mamy codziennie spektakl chmurny. Impresjoniści faktycznie musieli być tym światłem zachwyceni.

0 Comments:

Post a Comment

<< Home